Recenzja finału serii „Spartacus: War of the Damned”

click fraud protection

Trudno uwierzyć, że seria, która miała więcej niż sprawiedliwy udział w zmaganiach – zarówno z przedwczesnym odejściem oryginalnej serii, jak Andy Whitfield, jak i z samą liczbą ludzi, którzy napisali Spartakus od samego początku, błędnie uważając, że służy to czysto dziecinnym zainteresowaniom – w rzeczywistości udało się to tak daleko, jak ten program.

Ale gdy zbliżyliśmy się do ostatnich odcinków Spartakus wojna potępionych, serial z łatwością ilustruje, jak udało mu się stać jednym z najbardziej przyjemnych, dobrze napisanych, a jednocześnie tragicznie niedocenianych programów telewizyjnych.

A wraz z postępem serii W kierunku końca – co z pewnością będzie uważane za zbyt wczesne – było jasne, że chociaż historia mogła być Odprężony i narysowany mniejszymi pociągnięciami, droga do „Zwycięstwa” została poważnie przemyślana przez Stephena S. DeKnight i jego zespół pisarzy. Dlatego, mimo że ostatnia godzina Spartakus miałby do wykonania ogromną ilość ciężkiego podnoszenia, sekwencja otwierająca (która służy również jako miły hołd dla innego)

Spartakus) doskonale ilustruje przesłanie serialu i spuściznę wszystkich tych postaci, które poznaliśmy i do których coś czujemy.

Trzeba przyznać, że w tym początkowym momencie, gdy Gannicus wypowiada zdanie… „Jestem Spartakus” czułem się tak, jakbym trochę sztuczek może chodzić. Ale zamiast grać w gry dotyczące nieuchronności losu swoich bohaterów, pisarze po prostu i skutecznie zademonstrował, jak nazwa Spartakus stała się czymś ważniejszym niż jedynka facet. Nazwa Spartakus jest czymś tak potężnym i obciążonym znaczeniem jak „przynoszący deszcz” był do Batiatusa, zanim stał się synonimem jego zagłady. Imię Spartakus zostało przekształcone w symbol i ruch, który mógł być ucieleśniony przez tych wszystkich… spragniony wolności.

Pojęcie to staje się jasne po raz ostatni, gdy Spartakus i Gannik prowadzą cichą dyskusję, w której odkrywają, jak ich radykalnie rozbieżne ścieżki zakończyły się w ładnym to samo miejsce: gotowi umrzeć, aby inni mogli żyć, aby kontynuować i rozpowszechniać to, co naprawdę oznaczało imię Spartakus. Trak podsumowuje to, mówiąc: „Życie jest tym, co je definiuje. Ani śmierci Rzymian, ani naszej, ani tych, którzy podążają za nami do bitwy. Ale życie Sybillilub Laeta. Matka i jej dziecko… Wszyscy są Surą i chciałbym zobaczyć ich na żywo”.

To ustanowienie intencji serii i ostre przesłanie przesłania pozwoliło „Zwycięstwu” stopniowo stać się intensywnym i zapierająca dech w piersiach fala akcji, która radośnie bawiła się oczekiwaniami widzów, nie zakłócając celu i sensu nieunikniony punkt kulminacyjny. Od samego początku było jasne, jak liczebnie przeważa Spartakus, jak głupie wydawało mu się zajęcie stanowiska przeciwko potędze Rzymu, i w tym przypadku przypomina się nam jak spadł Crixus. A mimo to, pomimo nieprzezwyciężonych szans i pewności swojego losu, Spartakus stawia na genialny pokaz i przez krótką chwilę widz ma uwierzyć, że historia i tak może być w tym przypadku… przepisany.

Przebiegły i nieustępliwy pęd Spartakusa depcze Rzymianom na chwilę po piętach – zwłaszcza gdy Gannikus przybywa, dzieląc uwagę armii i ledwo omijając Krassusa i Cezara z ostrzałem rzymskich włóczni. Ale gdy tylko Lugo zaczyna (dosłownie) wymachiwać płonącym młotem śmierci, pęd zaczyna się zmieniać, a znajome postacie zostają wysłane w zaświaty. Czy znaliśmy ich od pierwszych chwil serialu, w trakcie Bogowie areny, zemsta a nawet w trakcie Wojna przeklętych, gdy każda postać pada w bitwie, ich śmierć spada z zadziwiającym wpływem.

Ale „Victory” nie zadowala się prostymi, jednorazowymi konfrontacjami. Zamiast tego zachwyca momentami, jak Spartakus zrzucający Krassusa z konia po pościgu za nim na szczycie wzgórza i zabijając kilku swoich ludzi, powstrzymując charakterystyczną technikę Krassusa i używając jej przeciwko niemu. To było jak sama bitwa: przegrany wysiłek, ale wypełniony niesamowitymi i niezapomnianymi chwilami.

I chociaż bitwa została wygrana dla Rzymu, (tak jakby pamiętała ją historia), koszt był ogromny po obu stronach. Krassus odniósłby zwycięstwo, ale kosztem całkowitej chwały i gorzej, życie Kore. Tymczasem Gannicus znalazł coś, dla czego warto żyć i został za to ukrzyżowany, ale po śmierci wita go Oenomaus i ryk areny, na której kiedyś był bogiem.

„Zwycięstwo” (i serial) kończy się, gdy Agron, Nasir i inni ocaleni spoglądają wstecz na człowieka, który miał pokazał im wolność, pozostawiając Spartakusa pod czerwonym wężem – jak przepowiedziano, gdy seria po raz pierwszy rozpoczął się.

Cofnięcie tego rodzaju koła do początku serii było niezwykle skutecznym sposobem na zakończenie Spartakus i pomogło to raz jeszcze zademonstrować, jak daleko zaszła seria od pozornie niepomyślnego początku. Jest to rodzaj serialu, o którym mamy nadzieję, że szybko nie zostanie zapomniany. Patrząc wstecz Spartakus jako całość wydaje się niemożliwe, aby kiedykolwiek tak się stało.

———

90-dniowe fani nad Big Edem w samotnym życiu po zaręczynach z Liz

O autorze